środa, 3 września 2014

Krótko-długa przygoda z niemieckim

http://dw.de

     Nie od dziś wiadomo, że jeśli coś umiemy, to musimy to udowodnić. W przypadku edukacji są to po prostu sprawdziany i egzaminy. My zakuwamy, potem piszemy, a następnie nauczyciele to sprawdzają, siedząc wieczorkiem przy lampce wina i mamrocząc pod nosem o tym, jacy z nas kretyni. Tak to sobie przynajmniej zawsze wyobrażałam ;) Dzisiaj jednak nie o szkołach i urzędnikach państwowych, tylko konkretnie o pewnym egzaminie z języka niemieckiego.

     Moja przygoda z niemieckim zaczęła się dość niejasno. To znaczy, gdy zapytasz kogoś, od kiedy uczy się danego języka, to powie Ci "no, od pierwszej podstawówki" albo od gimnazjum, liceum... Ja po raz pierwszy wpadłam na niemiecki już w zerówce, gdzie raz w tygodniu - w środy! - nasza wychowawczyni siadywała z nami na dywanie i uczyła nas podstawowych zwrotów. Liczenie do dwudziestu, zwroty grzecznościowe... i to na tyle. Ciężko to nazwać nauką, ale jakiś kontakt był.

     W podstawówce królował angielski, a ja dopiero w szóstej klasie, natchniona niemieckim zespołem muzycznym, pożyczyłam książki od kolegi z klasy, który niemieckiego się uczył. Przejrzałam, przeleciałam, przekartkowałam i mu oddałam - taki zapał dwunastolatki! Poznałam wtedy chyba zaimki osobowe, ale nie mogłam zrozumieć, czym różni się sie od Sie (pewnie dlatego, że nie zdecydowałam się przeczytać ramki obok).
     W moim gimnazjum były między innymi dwie klasy o rozszerzonym angielskim oraz jedna o profilu niemieckojęzycznym. Wiadomka, wybrałam angielski, bo "szkoda by było przerwać naukę na rzecz nowego języka, lepiej doskonalić ten". No to doskonaliłam, a przez trzy lata dość nieregularnie chodziłam na niemiecki międzywydziałowy, bo mój rocznik nie miał jeszcze dwóch obowiązkowych języków obcych. Dzięki temu byłam na dwóch wymianach oraz na seminarium w Niemczech, co na pewno dużo mi dało, choć w tamtym momencie umiałam się zaledwie przedstawić i powiedzieć, że mir ist egal, jakie owoce będę miała na drugie śniadanie ;) W pierwszej klasie były aż dwie (!) grupy, bo chętnych do nauki było aż około trzydziestu (30!), w trzeciej klasie ta liczba skurczyła się aż do trzech (3!), w tym ja. Po całym gimnazjum na pewno ogarniałam jakieś podstawy, coś o rodzinie, o pogodzie, wiadome. Określałabym to jednak jak poziom bardziej końcowe A1 niż jakieś A2, które i tak jest dość marne. W trzeciej gimnazjum chodziłam też raz w tygodniu do prywatnej szkoły, gdzie i tak przerabialiśmy materiał od zupełnego początku. Także uznajmy to za powtórkę A1.
     Liceum. No, tutaj już było trochę bardziej interesujące, bo krakowska Szóstka, to w końcu szkoła językowa. Mimo to początkowo zdecydowałam się na cztero- angielski i dwugodzinny niemiecki. Po pierwszych zajęciach tego drugiego, gdy okazało się, że w tej "lepszej" grupie ludzie potrafią się przedstawić, podczas gdy ja umiałam już znacznie więcej, nauczyciel wygonił mnie do grupy DSD o wymiarze sześciogodzinnego niemieckiego.
     Większość osób w nowej grupie była już po egzaminie DSD I w gimnazjum (na poziomie A2/B1), pierwszy podręcznik określono na poziom B1+. A ja podskakiwałam nieśmiało gdzieś pomiędzy A1 a A2 i przez pierwszy miesiąc zastanawiałam się, co ja tam w ogóle robię i którym oknem można uciec. Szczególną tragedią były pierwsze zajęcia z native speakerem. A teraz, jeśli zerkniesz na ten akapit, rzuci Ci się w oczy to całe "pierwsze". No właśnie, tylko początki są trudne. Potem zawsze jest już z górki.
     I tu się trochę zatrzymam, urywając tę pasjonującą opowieść...

     Języki obce to dość sporny temat. Jedni uważają, że trzeba mieć do nich talent, inni sądzę, że wystarczy upór i chęci. Ja jednak skłaniam się ku temu pierwszemu, bo jako korepetytor kilkunastu osób w ciągu roku szkolnego po prostu widzę, jak ktoś do tego podchodzi i co osiąga. I nawet przy wielkich staraniach czasami efekty są mizerne.
     Ilekroć ktoś pyta mnie o to, jakich obcych się uczę/uczyłam, na 'niemiecki' od razu reaguje czymś w stylu "Fu! niemiecki to choroba gardła, a nie język!". Potem ja pytam, jakich ten ktoś się uczy i typ duka, że no w sumie angielskiego, ale jak zadaję mu pytanie w tym jakże pięknym języku, zaczyna dukać jeszcze bardziej. Osobiście lubię niemiecki, choć wiem, że fonetyka z początku może nie zachęcać, szczególne, jeśli ktoś dotknie go ze złym podejściem. Wydaje mi się jednak, że każdemu językowi obcemu należy się taka sama szansa, jakkolwiek głupio to brzmi. Szczególnie, że taki niemiecki to must speak! w świecie biznesu europejskiego, no nie ukrywajmy.
     W  następnym poście z serii "kącik językowy - niemiecki" o tym, jak wyglądały skok z A1 do B1+ oraz niemiecki w Szóstce, a dalej kilka słów o samym egzaminie DSD II i certyfikacie. Może wydać się nieco nudne, ale jednocześnie może zachęcić do nauki niemieckiego. Korzyści mogą być dość spore.


A tak poza tym... to jak nowy szablon?

8 komentarzy:

  1. Widzę, że frekwencja na dodatkowych zajęciach z języka niemieckiego w gimnazjum wszędzie kształtuje się podobnie. :) U mnie była pełna sala osób w pierwszej klasie za to w drugiej zostało może 5-6 osób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak to już wygląda, dlatego brawa dla tych, co wytrwali do końca :)

      Usuń
  2. Ja z angielskim miałam do czynienia już od podstawówki i choć ciągle się go uczyłam (przez wszystkie etapy mojej edukacji) uważam, że jestem na poziomie między B1/B2. Muszę się z Tobą zgodzić, że do języków trzeba mieć talent. Ja takiego nie mam, choć może to wina tego, że po skończeniu nauki (liceum; na studiach była w zasadzie powtórka z lo) nie wzięłam sprawy we własne ręce.
    Jeśli chodzi o niemiecki, w VII wylądowałam w klasie o rozszerzonych: historii, polskiego i niemieckiego właśnie. Babeczka nas cisnęła i wydawało mi się, że lepiej sprecham nich speakam. Mimo nieatrakcyjności języka (dla większej części) niemieckiego uczyło mi się łatwiej. Na studiach przyszła łacina i znajomość niemieckiego pomogła mi.
    W podstawówce uczyłam się jeszcze rosyjskiego, jednak uczyła nas pani dyrektor, której ciągle nie było. Pamiętam jakieś szczątki, jednak tylko tyle, że będąc we Lwowie potrafiłam dogadać z Ukraińcami. Jako jedna z niewielu umiałam też czytać grażdankę (pomocne, gdy odczytywałam składniki pizzy).
    Jakiś czas temu polubiłam brzmienie fińskiego i ciągle mnie kusi, żeby podjąć się jego nauki, ale boje się ruszać z czymś nowym, kiedy wiem, że mój angielski potrzebuje podszkolenia.

    Ło matko, rozpisałam się :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S.
      Szablon cudownie prosty i nieziemsko przyjemny dla oka. Też taki chcę! <3

      Usuń
    2. Ulala, no pięknie. Mnie się wydaje, że sprawa angielski - niemiecki jest dość łatwa do wytłumaczenia. Zauważ, że każdy z nas już, od pewnego czasu, ma angielski od pierwszej klasy podstawówki, gdzie jako małe dzieciaczki uczymy się tego, co na tablicy, jakichś krótkich przykładów, wierszyków, pioseneczek... ale tak naprawdę nie wiemy, czego się uczymy. Wtedy jest to zwykła pamięciówka "aha, po wejściu do klasy mówimy good mornin', a jak się przedstawiam to my name is...". Z jednej strony mówi się, że im wcześniej się język zacznie, tym lepiej, że dzieci mają najlepiej - no właśnie dlatego, że się osłuchują go i bardziej czują, kiedy co powiedzieć, niż rozumieją, dlaczego tak, a nie inaczej. Z niemieckim u mnie było naprawdę banalnie, od tego A1 na początku liceum do końca skończyłam na C1 (wg egzaminu ;)), bo rozumiałam, czego się uczyłam. Rozumiałam pojęcia gramatyczne, zasady gramatyczne, zauważałam znacznie więcej powiązań między słówkami, etc. Miałam na korkach dziewczynkę z 5 i potem 6 klasy podstawówki i ona na pierwszych zajęciach u mnie otwarcie przyznała, że nie ma pojęcia, co i jak, a niemiecki miała chyba od 1 klasy nawet.
      Dlatego wydaje mi się, że kolejnych języków lepiej jest się uczyć nieco świadomiej, ale nie wszyscy wiedzą, o co chodzi :> :D
      A co do fińskiego - myślę, że bez problemu możesz próbować coś. Zależy jak u Ciebie z czasem wolnym, ale planuję wkrótce (Boże, tyle planów..!) notkę o organizacji czasu, gdy ma się go za dużo oraz takiej, gdy doba jest jednak za krótka. W tym właśnie z naciskiem na języki i samodzielną naukę :> Może coś Ci się przyda
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Z tym czasem to jest tak, że w ciągu wakacji, czy jakiejś dłuższej przerwy, mam tyle wolnego, że nic nie potrafię zrobić. Co w te wakacje zrobiłam? Przeczytałam zaledwie kilka książek, ogarnęłam coś wokół siebie (porządki większe) i w zasadzie wypoczęłam.
      W trakcie roku akademickiego mam za to czasu jak na lekarstwo; całe dnie spędzam na uczelni, ale zawsze znajdę czas na naukę, na przeczytanie książki, która przecież nie może zaczekać, na napisanie czegoś, na cotygodniowe porządki, zakupy, spotkania ze znajomymi.
      Podobno należę do tych osób, które potrafią gospodarować czasem tylko wtedy, gdy doba jest za krótka, a pracy jest aż nadto.

      Czekam w takim razie na notkę o planowaniu czasu :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ja pomimo tego, że angielskiego jak i niemieckiego uczę się od dość dawna to zdecydowanie wolę niemiecki. Jakoś tak lepiej idzie :) Wystarczy trochę starań !
    Super szablon, na plus :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja niemieckiego zaczęłam uczyć się w pierwszej klasie podstawówki i całkiem dobrze mi szło, dopóki nie poszłam do liceum, bo właśnie wtedy ogromnie się do tego języka zniechęciłam. W LO miałam do wyboru dwa języki i oprócz oczywistego angielskiego wybrałam właśnie niemiecki, czego teraz bardzo żałuję, bo mogłam wybrać sobie francuski i choć odrobinę poznać nowy język, zamiast męczyć się z niemieckim, z którego teraz nic nie mam, bo na studiach wybrałam lektorat z angielskiego i o niemieckim kompletnie zapomniałam. :) Niestety w podstawówce mojej klasie niemiecki został narzucony, angielskiego zaczęłam uczyć się dopiero w gimnazjum i nic z tej szkoły nie wyniosłam, oprócz alfabetu, liczb i podstawowych zwrotów, które już gdzieś kiedyś usłyszałam i które zapadły mi w pamięć. W liceum za to nauka angielskiego w pierwszej klasie wyglądała tak, że przez kilka pierwszych zajęć budowaliśmy zdania, przekładając je z polskiego na angielski, a później do końca roku oglądaliśmy Spartakusa, którego nauczyciel wyświetlał nam ze swojego laptopa. Te lekcje będę wspominać do końca życia, niekoniecznie w pozytywny sposób. ;)
    Dopiero w 2 klasie zaczęła się porządna nauka angielskiego, co było sporym szokiem, biorąc pod uwagę totalną olewkę nauczyciela w 1 klasie. Nie znam angielskiego w stopniu zaawansowanym, ale przez te 2 lata nauczyłam się go w dosyć dobrym stopniu, bez problemu mogę się porozumieć z innymi osobami, coś napisać czy wypowiedzieć się na jakiś temat. Lubię poznawać nowe słówka, uczyć się nowych zwrotów, więc cały czas dążę do tego, żeby ta moja wiedza była jeszcze większa. Jedyna rzecz, która mnie martwi to blokada w mówieniu po angielsku. Kocham pisać, ale gdy przychodzi do tego, że mam coś powiedzieć, to niemal natychmiastowo pojawia mi się gula w gardle. :)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Patrycję Grzyb dla bloga
Z J A D L A M - S Z M I N K E.pl
2017 | All Rights Reserved

kontakt: wanilijowa@gmal.com