sobota, 7 stycznia 2017

Jak przygotować się do bycia FIT?

Ułamek sekundy i tada-da, nowy rok i to już nawet 7 dzień! Miesiąc wielkich postanowień już się zaczął, a przecież wiemy doskonale, jakie postanowienie pojawia się w naszych nowych, pięknych kalendarzach dosłownie co roku. Bycie FIT jest w modzie zawsze i walczyć z tym się po prostu nie opłaca. Szkoda czasu, nerwów i sił na tłumaczenie - sobie i innym - że wcale nie chcemy być piękni, młodzi i kasiaści. W głębi duszy przynajmniej 75% z nas bardzo chce być fit, bardzo chce być pięknym i młodym (no i zarobionym, jak mało kto), ale wbrew pozorom wcale nie jest to takie proste.
Pomyślałam. Przeanalizowałam. I już wiem, jak można przygotować się do bycia fit. Bo - wierzcie lub nie - kupienie karnetu OPEN na siłownie i drogich butów do biegania to nie wszystko. Odkąd pamiętam, miałam nadprogramowe kilogramy (tylko na zdjęciach z wczesnych lat dzieciństwa jestem fit... a potem zaczęły się kolacje w Mc'u i KFC, popcorn na głębokim tłuszczu i multum słodyczy) i za sobą kilka prób zrzucenia ich. Gdy szłam do liceum, udało mi się zrzucić 13 kg, jednak przez późniejszy tryb życia (tryb siedzący non stop - a to w szkole, a to w domu nad książkami) i ruch niemal jedynie na WFie, sprawił, że wszystko wróciło, z nadwyżką. Potem studia - znowu siedzenie, siedzenie i siedzenie. Kilka razy podrywałam się na siłownię, ale różnie to z nią wychodziło. Wykręcałam się brakiem czasu, a tak naprawdę brakowało mi motywacji, bo nie było aż tak źle.
Aż pewnego słonecznego dnia w czerwcu 2016, tuż przed sesją, stanęłam na wagę, która niemal krzyknęła: 87kg. Osiemdziesiąt siedem. Naprawdę, nigdy nie było aż tak źle. Więc nagle pojawiła się motywacja. Ale wiedziałam, że nieoczekiwane rzucenie się na siłownie i robienie 200 brzuszków dziennie nic nie da, dlatego też...
No właśnie, jak w ogóle zacząć? 


MINI PORADNIK JAK BYĆ FIT

stworzony przez nieopierzonego jeszcze kurczaka


Fit to nie tylko stan umysłu. Fit to moda. Jeśli coś jest w modzie, to można na tym zarobić, a więc bycie fit to po prostu produkt, proste. Pamiętaj o tym, kiedy już znajdziesz się na siłowni - Ty, z Twoimi słodkimi wałeczkami na brzuchu, pośród pięknych pań z perfekcyjnymi paznokciami, makijażem i fryzurą, które w ogóle się nie pocą, wyciskając 40kg na wolnych ciężarach. Ale to za chwilę.

Im starsza jestem, tym bardziej doceniam moc przesłania przysłów. Przykładowo? Co nagle, to po diable. Naprawdę. Zapewniam Was, że żaden - żaden! - nagły zryw nie przerodzi się w Wasze przyzwyczajenie. Popatrzcie na historię, pospolite ruszenia też nie zawsze wychodziły. Chyba że bokiem.

1. Postaw sobie realny cel. 

Wiem, to wytarte jak zimówki po gorącym lecie, ale naprawdę.
Jeśli Tobie tak samo jak i mnie waga krzyknęła morderczą liczbę i to właśnie utrata kilogramów jest Twoim no. 1, podejdź do tego racjonalnie. Zdrowa utrata kilogramów, to max (!) 1kg tygodniowo. Dlatego też zakładanie, że w dwa miesiące zrzucisz 15kg, bo ślub brata lub przyjaciółki za cztery tygodnie, jest po prostu głupie, niezdrowe i demotywujące. Szczególnie, że im dłużej ćwiczysz/trzymasz dietę, tym trudniej o kolejne ujemne kilogramy, ale nie zniechęcaj się.

2. Zastanów się.

Jeśli znasz już swój cel, zastanów się, co w Twoim dotychczasowym życiu i trybie życia mogłoby Ci w tym przeszkadzać. Uwielbiasz słone przekąski, milkę, słodzisz herbatę pięcioma łyżeczkami cukru, a na niedzielny obiad schabowy na głębokim tłuszczu? 90% Twojego czasu spędzasz na siedzeniu, a 10% na leżeniu? Bo tak było u mnie :) Co prawda, słodziłam tylko kawę - i to dwoma łyżeczkami, za tłustym nie przepadałam, ale słodkie? I to jeszcze w trakcie nauki? Dwie czekolady to było minimum.
Ps. Bądź szczera sama ze sobą!

3. Zacznij powoli. 

Najlepiej od kuchni. I to dosłownie. 70% sukcesu to dieta (i dieta nie w pojęciu głodzenia się, ale zmiany nawyków żywieniowych na lepsze). Nie wydawaj kasy na karnety na siłownie i nie lataj tam pocić się za dwóch, jeśli w kuchni dalej królują schabowe, karkówka i boczek, a na deser dwa pucharki lodów z wiórkami czekolady. Efektów nie zobaczysz i jedyne, co się zmieni, to Twoje nastawienie.
Dlatego zacznij od diety - jeśli w ogóle się na tym nie znasz, skorzystaj z pomocy dietetyka (takiego, który dostosuje tę dietę specjalnie dla Ciebie, a nie dla innej Kasi czy Zosi) lub porozglądaj się po internecie. Dr Lifestyle ma ciekawe rozpiski diet, Ewa Chodakowska czy Anna Lewandowska - jak i wiele innych "fit girls" również. W końcu nie każdego stać na drogie diety od wspaniałych dietetyków :) A jeśli chcesz spróbować rewolucje kuchenne na własną rękę, pamiętaj po prostu o proporcjach: 1/4 talerza mięsa (białko), 1/4 talerza makaronu razowego/kaszy/innych węglowodanów, a reszta: warzywa. Pij dużo wody, nie jest za dużo owoców (bo i one mają dużo cukru) i nie przesadzaj z tłuszczem i solą. Ale z tłuszczu całkiem nie rezygnuj, bo on również jest potrzebny, by organizm poprawnie funkcjonował.

4. Trochę ruchu nie zaszkodzi.

I tu też: zacznij powoli. Jeśli jesteś leniwą kluchą, której ruch ograniczał się do joggingu na przystanek autobusowy lub do kuchni po kolejną paczkę chipsów, to naprawdę bez pośpiechu. Zacznij od spacerów, 30 minut dziennie - jeśli masz psa, on na pewno się ucieszy. Jeśli masz w domu jakieś aeroby, typu bieżnia lub orbitrek, nie wahaj się ich użyć, na przykład podczas oglądania ulubionego serialu. Możesz zacząć też od gotowych programów treningowych Chodakowskiej, Mel B lub innych grupowych wyzwań na facebooku - pamiętaj tylko, by dostosować trening do siebie, tj. wybrać taki dla początkujących. Kontuzja to nie jest nic dobrego ;) a i zbyt ciężki trening będzie nie dość, że dużym obciążeniem, to jeszcze może Cię szybko zniechęcić. Na początek fajna jest joga czy pilates albo typowe zajęcia fitness na "rozruszanie". Może przy okazji poznasz kogoś o podobnych celach? - co prowadzi do punktu kolejnego.

5. Poszukaj partnera.

Wspólne ćwiczenia są naprawdę fajne. Dotyczy to też typowych zajęć fitness, jakie oferuje niemal każda siłownia. Pamiętaj jednak, żeby znaleźć do współpracy takie osoby, które naprawdę tego chcą. Słomiany zapał jest zaraźliwy. Nie bój się pytać, korzystać z pomocy "bardziej doświadczonych" osób i przede wszystkim: nie wstydź się - niczego! :) O tym pamiętaj szczególnie wtedy, gdy już znajdziesz się na siłowni i będziesz chciała skorzystać np. z maszyn, a nie miała zielonego pojęcia, jak one działają. Nikt nie urodził się mistrzem. A jeśli nieśmiałość będzie naprawdę zbyt silna, obserwuj uważnie, co inni robią, jakie stosują ćwiczenia - czasami niektórzy maja naprawdę świetne pomysły :)


6. Zaplanuj dzień.

Wyżej napisałam, że ciągle zasłaniałam się brakiem czasu i dlatego wizyty na siłowni umarły śmiercią naturalną. Tak, naprawdę tak myślałam. A teraz, przy dwóch kierunkach i pracy, naprawdę znajduję czas, by odwiedzić siłownię przynamniej dwa razy w tygodniu. Jeśli powiesz sobie samej, że dasz radę, to dasz i już. Czy to będzie trening wcześnie rano, czy w przerwie między zajęciami a dodatkowym kursem szycia, czy może między pracą a odebraniem dziecka z przedszkola - dasz radę. Największym oponentem nie jest Twoja mama, przyjaciółka czy chłopak, tylko Ty sama :) No i ewentualnie Twój portfel.
Jeśli uporządkujesz swój bałagan, nic nie będzie Cię ograniczać - nie tylko w kwestii wizyty na siłowni.



7. Pamiętaj, że małe porażki też się zdarzają.

Serio - i w nich nie ma niczego złego. Jesteś siódmy dzień na diecie, ale nagle nie wytrzymałaś i rzuciłaś się na paczkę chipsów? To co, wszystko się zawaliło i już się poddajesz? Nie rób tego - jutro jest kolejny dzień, idź po prostu dalej, w tydzień nie zmienisz przyzwyczajeń. Zaakceptuj drobne potknięcia i próbuj je eliminować. Nawet jeśli te potknięcia zdarzają się każdego wieczoru przez trzy czy cztery dni - Twój organizm się broni, a Ty nie walcz z nim za wszelką cenę, bo wreszcie skończysz z językiem na dnie słoika nutelli i dopiero wtedy będzie płacz!

Good luck!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Patrycję Grzyb dla bloga
Z J A D L A M - S Z M I N K E.pl
2017 | All Rights Reserved

kontakt: wanilijowa@gmal.com