piątek, 2 grudnia 2016

#5 Filologia szwedzka - Opcje zimowe 16/17

Witajcie, po wyjątkowo krótkiej przerwie przybywam z nowym postem!

Pod poprzednim wpisem dostałam kilka pytań od pewnego Pana Anonima, tym razem spieszę więc z odpowiedziami, lecz to jednak za chwilę. Zastanawiałam się, z czym jeszcze mogę do Was przyjść, co byłoby związane z filologią szwedzką na UJ - coś, co wniosłoby coś nowego, a co nie byłoby podsumowaniem zimowego semestru 16/17, które i tak jest w planach z mojej strony (na wzór podsumowania pierwszego semestru, o tu). Na szczęście jednak, ten semestr jeszcze trwa i jeszcze mam szansę wypłynąć na powierzchnię szwedzkich wód, także tego... Co dzisiaj? Dzisiaj OPCJE, jakie nasz Zakład zaoferował nam w tym semestrze. 
Zaciekawieni? Mam nadzieję, że odrobinę tak. Zaczynamy!

    • Czym jest w ogóle OPCJA i czym się ją je? 
    • Czym powinniśmy się kierować przy wyborze opcji, żeby nie tylko rozszerzyć naszą wiedzę, ale też by chodzenie na nią sprawiało nam przyjemność?
    • Czy opcje w ogóle mają sens? 
    • Jakie opcje zaserwował nam Zakład Filologii Szwedzkiej UJ w tym semestrze (zim 16/17)?



Już kilka pytań, a jeszcze żadnej odpowiedzi. Lecimy więc od początku, w miarę szybko i konkretnie. Ogólnie mówiąc, wydaje mi się, że na każdym kierunku spotkacie się z czymś co nazywać się będzie "opcją" (nie mylcie z przedmiotem alternatywnym), jednak nie na każdym roku. Przykładowo: na filologii szwedzkiej mamy do wyboru różne opcje co roku, a na języku polskim w komunikacji mamy tę możliwość dopiero na drugim roku. Nie ma więc reguły.

Każdy wydział, zakład, jednostka - jak zwał, tak zwał - na swojej stronie prezentuje dokument z programem studiów obowiązującym w danym roku / od danego roku akademickiego. Oprócz wytycznych odnośnie punktów, liczby godzin i warunków zaliczenia, mamy oczywiście wymienione konkretne przedmioty. I opcje. Mnie osobiście słowo "opcja" kojarzy się z czymś opcjonalnym, dodatkowym, możliwym... Guzik. 

Opcja to obowiązkowy przedmiot*, jednak wybierany przez studenta z pewnej puli "opcjonalnych przedmiotów" w sposób dowolny przy rejestracji na przedmioty na dany semestr. Najwygodniejszym i teoretycznie najlepszym rozwiązaniem jest rejestracja na opcje oferowane przez nasz własny wydział, bo są one dopasowane pod nasz kierunek (w przypadku filologii - chociażby pod kątem językowym czy tematycznym). Istnieje jednak możliwość rejestracji na opcje oferowane przez inne wydziały - sprawa do uzgodnienia z prowadzącymi i dziekanatami (jak dla mnie: strasznie dużo zachodu). Opcja w teorii ma być urozmaiceniem, ma być czymś ciekawym, ma poszerzyć nasze horyzonty i umiejętności. Pięknie brzmi, prawda? W praktyce wygląda to już różnie... tak naprawdę te całe opcje to taka typowa "zapchaj-dziura", także nie oczekujcie zbyt wiele. 
W każdym razie, choćbyście chcieli obejść opcje szerokim łukiem, może Wam to nie wyjść. I tu wędrujemy do kolejnego pytania, a mianowicie...


     CZYM KIEROWAĆ SIĘ PRZY WYBORZE OPCJI?

Po pierwsze - nazwą tej opcji
Co prawda, książek po okładce się nie ocenia, jednak sam tytuł już dużo nam mówi. Jeśli nie lubicie teorii literatury, a w nazwie widzicie "baśnie i bajki", "twórczość i..." lub inne, raczej nie polubicie opcji, proste. Jeśli nie jesteście pasjonatami historii, a widzicie "historia wędrówek...", to też nie jest to strzał w dziesiątkę.

Po drugie - sylabusem
Wydaje mi się, że na wszystkich uczelniach publicznych przyjdzie się Wam zmierzyć z czymś, co nosi nazwę USOS. Wbrew pozorom, nie jest to taka zła bestia. Znajdziecie w nim chociażby sylabusy, do których WARTO zajrzeć przed rejestracją na opcjonalne przedmioty. Sylabus powie Wam 90% tego, co powinniście wiedzieć - kto prowadzi tę opcję, co zakładają efekty kształcenia, jaki materiał będzie realizowany, jakie metody stosowane... Zawartość sylabusa zależy od prowadzącego, ale przy dobrych wiatrach będzie to plik uzupełniony :) 

Po trzecie - prowadzącym
Jeśli ktoś powie, że przedmiot to tylko przedmiot, definicje, lekturki i gramatyka, to się myli. 80% przedmiotu to jego prowadzący. Jeśli ten Ktoś jest spoko, to przedmiot też jest spoko - choćby nie wiadomo, jak był trudny, będziecie chodzić na niego z przyjemnością i próbować nie zginąć pod lawiną wiedzy. Jeśli ten Ktoś jest, kolokwialnie mówiąc, głupi, to po Was, choćby przedmiot sam w sobie był bombą doznań naukowych. Sam widok prowadzącego obrzydzi Wam go skutecznie, wierzcie mi. Dlatego też, jeśli już kiedyś mieliście zajęcia z danym wykładowcą, to wiecie, czego się spodziewać. Jeśli nie, to podpytajcie na roku wyżej, jakie tam krążą o nim historie - jestem pewna, że ludzie chętnie udzielą Wam informacji.

Po czwarte - literaturą
To, co wykładowca podrzuci Wam w e-mailu, czyli głównie opracowania, artykuły, wywiady, reportaże, to tylko część tego, co Was czeka. W sylabusie - ku chwale - powinna czekać na Was lista tych lektur - LEKTUR. CAŁYCH. LEKTUR - które też będą na Was czekać. Jeśli masz dwa kierunki/pracę/dom na głowie/chcesz się wyspać, a widzisz spis grubych tomiszczy, które teoretycznie musicie przeczytać... hm, macie dwa rozwiązania - 1) zaryzykować i spróbować przemknąć między zajęciami, słuchając uważnie tego, co inni mają do powiedzenia, żeby potem zaliczyć przedmiot lub 2) zrezygnować i szukać innej opcji. Jeżeli interesuje Was tematyka opcji, sugeruję mimo wszystko opcję pierwszą. Motto "może się uda" to naprawdę dobre motto :) A czasami diabeł nie taki straszny, jak go malują, także stay strong

Jaki jest haczyk tego wszystkiego? No cóż, przy wyborze trzech opcji macie do dyspozycji aż cztery warianty. Czasem jest to więc nie kwestia naszych zainteresowań, a strategii "mniejszym złem będzie...". Przykro mi.

W tym miejscu na pocieszenie chciałabym Wam szczerze powiedzieć, że opcje to super sprawa i że aż mi miękną nogi z rozkoszy na samą myśl o nich, bo takie interesujące rzeczy się tam dzieją, ale... nope. Oczywiście, to kwestia gustu i własnych zainteresować (+ tego, co napisałam powyżej), jednak z czystym sercem mogę stwierdzić, że do tej pory, gdy mowa o filologii szwedzkiej, na której tych opcji przewinęło się już siedem, tak może dwie naprawdę wniosły coś do mojego życia. Jeśli przedmiot jest prowadzony z pasją przez prowadzącego i tematyka JEST jego pasją - może być dobrze. Jeśli jednak wygląda to na zasadzie "w tym semestrze moja kolej, muszę wymyślić jakąś opcję, bo godziny się muszą zgadzać", to troszkę słabo. 

Po tym wspaniałym wstępie, który zapewne nieco podburzył Wasz pogląd na temat opcji, czas na prawdziwy rarytasik, czyli to, co takiego w tym semestrze zaproponował nam ZFS UJ. W puli przedmiotów były aż (!) cztery przedmioty, z czego musieliśmy wybrać... trzy. Jeśli mamy pecha i żaden z tematów nie brzmi interesująco, jest to czysta loteria o to, co będzie mniejszym złem na zaliczeniu w sesji. 

- Feminizm i szwedzka literatura kobiecaChodzę. Nie brzmi źle. Jest nawet interesująco... do momentu, gdy coś z tego rozumiem :) Niestety, w tym roku każda z opcji jest po szwedzku, a nasz, trzeci rok, jest wymieszany z osobami z czwartego i piątego (co wg mnie jest czystym nieporozumieniem) roku, przez co poziom językowy uczestników opcji jest naprawdę różny i ciężko znaleźć złoty środek. A dodam, że akurat ta opcja przydałaby się połowie mojego roku, jeśli chodzi o seminarium licencjackie. Marzenia.
Podsumowanie: Dużo nazwisk, dużo dat, dużo tytułów. Sporo czytania, łatwo się zgubić w natłoku informacji i cóż tu dużo mówić, zniechęcić się, aż wreszcie zanudzić. 

- Wybrane epizody i postacie z historii Szwecji
(Tak, chodzę na to i tak, sądziłam, że to będzie super - ja, wielka wojowniczka przeciw historii w jakiejkolwiek postaci). Nigdy nie sądziłam, że cokolwiek może mnie tak zaskoczyć (i rozczarować), jak właśnie ta opcja i po prostu pomysł na nią, bo z niego po prostu wynika, że wystarczy sobie kupić serię filmów w kiosku i prowadzić opcję w ZFS na 3, 4 i 5 roku FS. Tak, całokształt polega na puszczaniu nam filmów o wybranych (nie przez prowadzącą, a przez autora filmów) epizodach i postaciach z historii Szwecji. I tak, łatwo zauważyć, że czuję nutkę niechęci zarówno do opcji, jak i prowadzącego, niestety, więc może tu zakończę... albo i nie.
Podsumowanie: Pozornie przyjemna metoda oglądania filmu to w tym przypadku dla mnie (i wielu innych osób) mordęga, szczególnie, gdy taki film trwa 90% zajęć. Teoretycznym plusem jest, że dostajemy handouty ze słownictwem (niestety, na 3 minuty przed oglądaniem filmu), ale w praktyce wygląda to tak, że biegniemy przez słowniczek, wszystkie nowe słowa (a są to naprawdę głupie, pokręcone i niepotrzebne na co dzień słowa) mieszają się ze sobą i często gęsto nie mam pojęcia, o co w tym filmie chodzi (i parskam śmiechem, jak o tym myślę, ale gdyby nie moja własna wiedza z historii Szwecji, to pewnie nie zrozumiałabym nic). Fakt jest taki, że po dziesięciu minutach oglądania jestem zdemotywowana, znudzona i po prostu zmęczona. Chęci ewidentnie były, ale niestety, pudło i minus tysiąc do many, pani psor.
Dodam jeszcze, że zadawanie nam dziesiątek zdań do tłumaczenia z otrzymanym słowniczkiem to niby dobra metoda. Jeśli się ma na to czas i zna się połowę innych słówek, które rok 4 i 5 pewnie już poznał, a rok 3 - czyli my - w wielu przypadkach musi wyszukiwać w słownikach, co zajmuje jeszcze więcej czasu. Godzinne sprawdzanie tłumaczeń też nie zachęca.

- Wybrane zagadnienia z gramatyki języka szwedzkiego
Choć jestem na seminarium literaturoznawczym, nie jestem fanką szwedzkiej literatury aż tak. W ogóle literatury. Lubię czytać, poznawać nowych autorów, ale skubanie ich tekstu przez całe życie to nie moja bajka :) Jeśli chodzi o języki, to właśnie strona czysto językowa, gramatyczna o wiele bardziej mnie interesuje, stąd wybór tej opcji. Za prowadzącą też przepadam (jej się chyba nie da nie lubić), dzięki czemu cała opcja jest naprawdę znośna. Początki były trudne - głównie teoria, odświeżanie znanych już rzeczy, poznanie kilku nowych, teraz przyszedł czas na praktyczne ujęcie przedmiotu, czyli teksty z lukami i głowienie się nad aspektami gramatycznymi. Tygrysek to lubi. Podsumowanie:  Gramatyka nigdy nie znika i to coś, z czym musimy się zmierzyć, jeśli chcemy w jakimś języku mówić dobrze. Im więcej takich ćwiczeń (koniecznie różnorodnych!), tym lepiej, po prostu. 


- Baśń w literaturze szwedzkiejTrochę to trwało, bo to nie moja opcja, ale podsłuchałam kilku opinii na jej temat i wracam z uzupełnieniem postu :) Prowadzący to dla mnie trochę taka legenda, kojarzę go z widzenia, ale osobiście się z nim nie spotkałam. Niemniej, zdaje się roztaczać aurę grozy i nikt nie wyjdzie nawet na siku w trakcie zajęć. Może brzmieć dziwnie, ale tak naprawdę - w mojej opinii - tacy wykładowcy są najlepsi obok tych, dzięki którym wykłady się po prostu lubi. Jeśli wykładowca nie wywołuje w studentach żadnych emocji - oprócz rozleniwienia i senności - nie jest dobrze. Nawet nutka grozy jest wskazana, bo wtedy studenci siedzą i czuwają. Na opcji nie pada ani jedno słowo po polsku - od powitania po pożegnanie, co większość uważa za plus. Bogata literatura, jaką moi koledzy dostają co zajęcia, też przemawia na plus - mimo że temat baśni już się pojawiał wielokrotnie, to prowadzący ciągle zaskakuje ich nowymi, nieznanymi tekstami - aczkolwiek fakt, że nieraz są to teksty po angielsku, niemiecku i szwedzku za jednym zamachem, może wywołać małe zamieszanie. Szczególnie wtedy, gdy jest się jeszcze na takim etapie językowym, gdzie pomimo zrozumienia treści w różnych językach, ciężko to przełożyć ładnie na szwedzki, którego uczy się trzeci rok (roczników wyżej o zdanie nie pytałam, im pewnie idzie to nieco łatwiej :)
Podsumowanie: Groźny autorytet wykładowcy + ciekawe treści = sukces. Choć jeśli o mnie chodzi, chyba cieszę się, mimo wszystko, że nie wybrałam tej opcji. Fizycznie nie mam czasu na czytanie dziesiątek stron baśni i różnych innych opowieści, nawet po polsku, a co dopiero w innych językach (co często łączy się z siedzeniem ze słownikiem i kartkowaniem). Niemniej, jest to lepsze niż mozolne próby utrzymania głowy w pionie, jak zdarza się na kilku innych przedmiotach. 

* Istnieje możliwość przepisania oceny z opcji z innego kierunku, jeśli tematyka / efekty kształcenia oraz punkty ETCS będą się pokrywać i przypadną do gustu prowadzącemu. 


Tym miłym, pełnym grozy akcentem, jakim były baśnie szwedzkie, kończymy część o semestralnych opcjach w ZFS i przechodzimy do odpowiedzi na trzy pytania zadanych pod ostatnim postem [pytania znajdą się również w notce z FAQ]

1. Ile jest osób na początku i ile odpada w trakcie studiów?
To troszkę dziwne pytanie, bo po prostu nie ma na to reguły :) Co roku zostaje przyjętych około 30 osób - czasem jest to 32, czasem 35, wszystko zależy od procesu rekrutacji i od wyników ubiegających się. Również to, ile nas pozostanie na trzecim roku, jest pytaniem bez jasnej odpowiedzi, bo to zależy od tego, jak wytrwali są studenci / w jakiej sytuacji się znajdą na przestrzeni tych trzech lat / jak zmienią się ich plany.
Przykładowo, u nas na początku były 32 osoby, w chwili obecnej jest chyba (dalej nie mogę się doliczyć!) 24 labo 25. Ubyło nas prawie 1/3. Dwie osoby zawiesiły filologię, bo studiowały jeszcze inny wymagający kierunek, z czego wiem, że jedna teraz wróciła na pierwszy rok :) Jeszcze inna musiała wziąć urlop z powodów zdrowotnych, ktoś inny dostał stypendium właśnie na wyjazd do Szwecji z drugiego kierunku, ktoś jeszcze, niestety, nie podołał na sesji i został przetrzymany na drugim roku. Jak widać, są różne powody, dla których może nas ubyć, ale nie jest powiedziane, że na pewno to się stanie.


2. Jaki jest próg na filologię szwedzką?
O progu chyba była już mowa, ale powtórzę :) Nie ma czegoś takiego,jak "próg". Co roku obowiązuje rekrutacja, w której może wziąć udział każdy, kto spełnia dane wymagania. Jeśli osoba ta ma 100/100 punktów w rekrutacji i takich osób znajdzie się 30, to tzw. próg automatycznie idzie w górę. Jeśli zdarzy się, że ubiegający się mają niższe wyniki, "próg" idzie w dół. Próg jest tam, gdzie kończy się dana ilość (tu: 32) najwyższych wyników i te osoby są z miejsca przyjmowane na studia. Istnieje jednak szansa, że np. laureaci, składali podania na kilka kierunków i po pierwszej rekrutacji zdecydowali się na inny kierunek, choć początkowo strasznie zawyżyli wyniki. Jeśli jesteście zaraz pod kreską progową, warto zaryzykować i poczekać do drugiej rekrutacji, a nuż próg zjedzie o te kilka miejsc.
W takim wypadku, tak, pogłoski o "progu" na 95,8p. są jak najbardziej prawdziwe, ale tylko dla danego rocznika, a nie dla ogółu. Trzy lata temu, gdy ja składałam podanie na filologię szwedzką, próg ten zamykał się na około 86p. Wszystko zależy od tego, jak trudna była w danym roku matura, jakie były z niej wyniki i jakie owieczki chciały się ubiegać o miejsce na szwedzkiej filologii - to Wy wszyscy ustalacie tu zasady przyjęcia :)


Było jeszcze jedno pytanie, tj. "A co po filologii szwedzkiej?", ale tak się rozpisałam w odpowiedzi na nie, że postanowiłam zrobić jeszcze mały research i do tego osobny post. On już wkrótce, obiecuje, a póki co życzę Wam samych sukcesów w tym ostatnim miesiącu tego roku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Patrycję Grzyb dla bloga
Z J A D L A M - S Z M I N K E.pl
2017 | All Rights Reserved

kontakt: wanilijowa@gmal.com